Magdalena Dzik jest jedną z naszych najbardziej doświadczonych redaktorek, która przez wiele lat zajmowała się kawiami domowy, a aktualnie prowadzi dom tymczasowy dla kociaków. W wywiadzie przygotowanym przez Miłosza Pawlaka Magda opowiada o swoich doświadczeniach z tego okresu i tłumaczy, jak ograniczyć tragedie czworonogów.
Spis treści
Jak zaczęła się Twoja przygoda z pomocą kotom? Co zainspirowało Cię do stworzenia domu tymczasowego dla kociąt?
Przez lata współpracowałam z różnymi fundacjami przy tymczasowaniu gryzoni, przede wszystkim świnek morskich. Także sama idea bycia domem tymczasowym nie była mi obca, jednak o byciu kocim dt (dom tymczasowy) w zasadzie nie myślałam. W czerwcu 2021 roku zobaczyłam na FB schroniska Na Paluchu zdjęcie miotu kilkutygodniowych kociąt z potwornym kocim katarem. Zadzwoniłam na podany numer i powiedziałam, że chciałabym pomóc. Pracowałam zdalnie, miałam w domu wolny pokój, więc uznałam, że tak pomogę najbardziej efektywnie. Po krótkiej rozmowie zostałam skierowana do Fundacji Przyjaciele Palucha, która wyciąga ze schroniska najbardziej chore zwierzęta, finansuje ich leczenie i utrzymanie. Ostatecznie trafiły do mnie dwa inne kociaki, również bardzo chore. Oczywiście pierwszych tymczasów nie oddałam. :) Atlas i Helios mieszkają z nami i pomagają w opiece nad kolejnymi pokoleniami kociąt.
Zaznaczę, że dekada opieki nad świnkami morskimi dała mi ogromne doświadczenie w opiece nad bardzo małymi istotami. Umiałam robić zastrzyki, kroplówki, wiedziałam, jak podawać leki. Wydaje mi się, że mam też dosyć dobrą intuicję, dlatego przyjęcie chorych zwierząt nie było tak dużym wyzwaniem, jak mogłoby być dla osoby zupełnie niedoświadczonej. Rozpoczynanie takiej przygody polecam jednak od nieco starszych i zdrowszych zwierząt. Chyba że ktoś ma dużą odporność psychiczną i naprawdę lubi wyzwania!
Jak wygląda typowy dzień w domu, w którym mieszka 16 kotów?
Może zaznaczę, że w takim składzie jesteśmy naprawdę wyjątkowo, bo ten rok obfituje w niespodziewane przypadki. Na co dzień dążymy do tego, żeby w domu nie było więcej niż 10-12 kotów. To ważne przede wszystkim dla komfortu rezydentów. Przegęszczenie wywołuje u kotów dużych stres. Nawet tych przyzwyczajonych i otwartych.
Trudno mówić o typowym dniu, bo każdy dzień jest inny. Ważne jest utrzymywanie higieny, przede wszystkim regularne sprzątanie kuwet. Koty jedzą częściej, ale w mniejszych porcjach, więc logistyka karmienia jest bardziej skomplikowana niż u psa, który po prostu dostaje kolację.
Oprócz karmienia i sprzątania ważna jest codzienna kontrola siatek w oknach, bo to one gwarantują kotom bezpieczeństwo. Poza tym nie powiedziałabym, żeby moja rutyna znacznie różniła się od rutyny osoby, która w domu ma dwa, czy trzy koty.
Jakie są największe wyzwania, z jakimi musisz się zmierzyć, opiekując się tak wieloma kotami jednocześnie?
Pewnie powinnam powiedzieć, że organizacja. Ta nigdy nie była moją mocną stroną, bo jestem osobą nieneurotypową (ADHD). Pamiętanie o tym, kto jakie leki bierze, o wizytach weterynaryjnych, regularności szczepień. Natomiast to wbrew pozorom nie jest trudniejsze niż zapewnienie kotom komfortu psychicznego. W opiece nad tymi zwierzętami nie chodzi wyłącznie o to, by miały czyste kuwety i pełne miski (chociaż to jest szalenie ważne). Chodzi o to, żeby każdy miał dostęp do zasobów, których potrzebuje, żeby każdy miał szansę dopełnienia cyklu łowieckiego.
Żeby kot dobrze funkcjonował, musi się bawić. Zabawa jest odtworzeniem polowania, a koty nie polują w stadzie. Na pewno widzisz, do czego zmierzam. Każdemu z nich trzeba poświęcić oddzielnie chwilę. Właśnie dlatego sytuacja taka jest bardzo trudna. Na szczęście kociaki powoli rozjeżdżają się do nowych domów i mam nadzieję, że wszystko wróci do równowagi w perspektywie kolejnych dwóch tygodni.
Kociaki z domu tymczasowego Magdy
Jakie jest Twoje najciekawsze, najśmieszniejsze lub najbardziej wzruszające doświadczenie związane z opieką nad kociakami?
Najbardziej wzruszający moment wiąże się z Marudą-Monizem, kotem, który jako jeden z niewielu trafił do nas jako dojrzały zwierzak. To kot po urazie rdzenia kręgowego. Niewiele wiemy o jego poprzednim życiu, ale najpewniej był kotem wychodzącym, którego po tym jak nie wrócił do domu, nikt już nie szukał. Nie wiemy, czy potrącił go samochód, czy ktoś go kopnął, ale finalnie Moniz jest niepełnosprawny. Cztery miesiące diagnostyki i rehabilitacji w schronisku Na Paluchu pozwoliło mu zachować jako taką mobilność natomiast to zwierzak, który nigdy nie będzie w pełni panował nad pęcherzem. Nie będzie biegał i skakał. Natomiast uparł się, że będzie żył i nic mu w tym nie przeszkodzi.
Maruda miał nikłe szanse na adopcję, dlatego przyjechał do nas na dom tymczasowy. Przez pół roku mieszkał w jednym pokoju, bał się innych kotów, bał się wszystkiego, co nowe. Natomiast tak bardzo nienawidził samotności, że pewnego dnia po prostu… przekroczył próg salonu i wszedł w stado.
Troszkę zdziwił naszych rezydentów, którzy nigdy nie widzieli, żeby kot poruszał się tak specyficzny sposób. Natomiast początkowo nerwowe reakcje niektórych kotów w ogóle go nie speszyły. Po prostu uznał, że teraz jest częścią gromady i koniec. W zasadzie wzrusza mnie każdego dnia tak samo, kiedy znajduję go na kanapie, posłaniu, czy po prostu czekającego na śniadanie razem ze wszystkimi.
Czy masz jakieś specjalne strategie lub techniki, które pomagają Ci zarządzać codziennymi obowiązkami związanymi z opieką nad tyloma kociakami?
Pewne rzeczy po latach po prostu wchodzą w nawyk. Natomiast zdecydowanie warto notować, najlepiej w jednym miejscu, wszystko, co jest istotne. Przede wszystkim leki i ważne daty.
Jak radzisz sobie z emocjonalnym obciążeniem związanym z prowadzeniem domu tymczasowego dla kociąt? Czy jest to trudne, kiedy musisz oddać kociaka do nowego domu?
Rozstania są zawsze przykre, natomiast na pewnym etapie to jest po prostu ulga. Koty oddajemy do sprawdzonych domów i zaangażowanych opiekunów z adnotacją, że do nas zawsze mogą wrócić, gdyby w życiu coś się nie udało. Ze znakomitą ilością naszych adoptujących jesteśmy w stałym kontakcie, z kilkoma osobami się zaprzyjaźniliśmy, bardzo wielu z nich do nas wraca i wspiera, kiedy jest taka potrzeba. Adoptując kota z domu tymczasowego, ratujesz dwa życia. Jego i tego, który potem trafi w jego miejsce.
Tym, co naprawdę emocjonalnie obciąża, jest śmierć. Osierocone kocięta, a to takimi najczęściej się zajmujemy, czasami odchodzą niezależnie od naszych najlepszych chęci. Czasami dostaję pytania: jak można się do tego przyzwyczaić. Nie można. Ale też trzeba iść dalej, bo zawsze jest ktoś, kto jeszcze czeka na ratunek.
Jakie zmiany zauważasz u kotów, które trafiają do Twojego domu?
Dom to życie. Nie potrafię opisać tego inaczej. Kocięta w schroniskowych klatkach popadają w apatię. Często odmawiają jedzenia, ze stresu tracą odporność i chorują. Kalantyna, jedna z naszych rezydentek na Paluchu spędziła ⅓ ze swojego trzymiesięcznego życia. Jej tylne łapy praktycznie nie miały mięśni. Chorowała na zapalenie żołądka, miała kokcydia, które powodowały lejące biegunki. Tygodniami odmawiała jedzenia, a krew pobierano jej z żyły szyjnej, bo już nigdzie indziej nie można było się wbić. To był trzymiesięczny kociak, który umierał. Już pierwszego dnia w domu zaczęła jeść. Wystarczył miesiąc, żeby doszła do siebie. Teraz to przepiękna dwuletnia kotka, która waży ponad pięć kilogramów i jest w doskonałej formie.
Innym przykładem jest Julianka, która do schroniska trafiła w Boże Narodzenie. Kiedy zobaczyłam ją w social mediach, myślałam, że patrzę na dwumiesięczne kocię, a ona miała już pół roku… Pyszczka praktycznie nie było widać zza zaschniętej ropy. Z jednego oka nic nie zostało, drugie było na granicy funkcjonalności. Dzisiaj Juliana jest szczęśliwa w domu stałym. Ma kociego brata, a Opiekunowie zapewniają, że wbrew przewidywaniom lekarzy, widzi. Gdybym jej wtedy nie zobaczyła, nie zabrała ze schroniska tego samego dnia, gdyby nie zaangażowanie Fundacji, która zgodziła się ją wyleczyć, ten kot nie przeżyłby kilku dni.
Te historie można mnożyć. Czy to daje satysfakcję? Rzadko się nad tym zastanawiam, ale tak, daje. Natomiast to jest trochę tak jak z próbą łatania przeciekającego garnka durszlakiem. Pomagamy jednemu kotu, ale z tyłu głowy mamy to, że setka innych nie przetrwa, bo po prostu nie ma zasobów, żeby je wszystkie uratować. Mówię o zasobach ludzkich, finansowych, ale też mentalnych. Dopóki ludzie będą bezrefleksyjnie rozmnażać zwierzęta, dopóki będą pojawiały się ogłoszenia o „kotkach w dobre ręce”, dopóty realnie nic się nie zmieni.
Jakie są najczęstsze mity dotyczące prowadzenia domu tymczasowego dla kociąt, które chciałabyś rozwiać?
Nie wiem, czy są jakieś mity. Pewnie coś o starych pannach z kotem, ale w mojej bańce one chyba nie funkcjonują. Natomiast mogę powiedzieć, że zaangażowanie w zajmowanie się kotami, czy w ogóle zwierzętami na dłuższą metę do doskonały filtr znajomości. Odkąd na większą skalę prowadzę adopcje, profile w social mediach, czy zbiórki karmy lub pieniędzy uświadomiłam sobie jak fantastycznych ludzi mam wokół siebie. Nagle okazało się, że osoby, z którymi nie rozmawiałam od lat, chcą mi pomóc tak po prostu. Z drugiej strony udało się zdemaskować ludzi małostkowych, którzy swoje lęki i kompleksy próbują projektować na innych. Myślę, że to jednak nie jest związane z prowadzeniem dt sensu stricto, tylko w ogóle z posiadaniem pasji. Na szczęście tych ostatnich ludzi można policzyć na palcach jednej ręki.
Jeden z kociaków
Co mogą zrobić inni, aby wesprzeć Twoją misję lub pomóc kociakom w swojej lokalnej społeczności?
Kastrować! Wspierać kastracje, także aborcyjne. Bezdomność kotów w Polsce to plaga, o której skali nie masz pojęcia, dopóki nie zagłębisz się w temat. Dopóki nie przestaniemy rozmnażać kotów (przez rozmnażanie mam na myśli świadomą rezygnację z kastracji), dopóty ani ja, ani żaden inny wolontariusz nie zrobimy żadnej różnicy. Wiadomo, że każde uratowane życie to odrębna galaktyka, ale odwróćmy to. Każde stracone życie to stracona galaktyka. A kocięta umierają tysiącami. Przez cały rok, chociaż w największej skali latem i wiosną. Umierają w naszych osiedlowych śmietnikach, w parkach, w stodołach, w dziuplach drzew, w lasach, na autostradach, w piwnicach. Temu wszystkiemu towarzyszy dramat kotek, które próbują odchować swoje dzieci w skrajnie trudnych warunkach, a rodzą często kilka razy w roku. To jest ogromne obciążenie dla ich organizmów.
Warto wspierać organizacje takie, jak Powszechna Sterylizacja, czy warszawska Koteria, gdzie naprawdę działa się u podstaw. Jeżeli wiesz o stadzie wolnożyjących kotów, zgłoś to do gminy albo do lokalnej organizacji opieki nad zwierzętami. Jeśli znasz kogoś, kto ma kota właścicielskiego, ale nie ma pieniędzy na jego zabieg, zrób to samo.
Jaki jest Twój plan na przyszłość? Czy zamierzasz rozszerzyć swoją działalność lub zainicjować nowe projekty związane z opieką nad kotami?
Tak! Obecnie w naszym dt powstaje specjalne pomieszczenie zaadaptowane do potrzeb kotów, które w razie potrzeby może służyć za izolatkę lub pokój hotelowy. Jesienią zaczynam kurs COAPE dla petsitterów, który obejmuje rozbudowany moduł o pierwszej pomocy dla psów i kotów. Rozwijam konto w social mediach, gdzie gromadzimy naszych przyjaciół i dzielimy się szczegółami z życia podopiecznych (https://www.instagram.com/trzy_to_koty/).