„Jestem absolutnie przekonana, że odpowiednia dawka cierpliwości i akceptacji jest w stanie zmienić psie życie, a potem też nasze. Taka miłość, jaka jest między pieskiem i człowiekiem, to piękne doświadczenie” – zapewnia Kinga Ostapińska, szczęśliwa posiadaczka Niri, adoptowanej 4,5 roku temu z jednego z warszawskich schronisk dla zwierząt w rozmowie z Olgą Tomaszewską.
Spis treści
Jak Twój piesek trafił do ciebie? Czy ktoś cię namówił, czy był to przypadek, a może efekt decyzji, nad którą długo myślałaś?
Kinga Ostapińska: Zdecydowanie nie był to przypadek. Mogę powiedzieć, że na swojego pieska czekałam całe życie. Od dziecka miałam serce otwarte dla zwierząt i od zawsze marzyłam o tym, żeby dzielić życie z psem. Jako dorosła osoba nadal czułam, że chcę mieć psa i tylko czekałam na moment, aż będę w pełni na to gotowa, by być dobrym opiekunem i zapewnić pieskowi dobre miejsce do życia. I takim impulsem, który ostatecznie przekonał mnie do tego, była spontaniczna rozmowa z koleżanką z pracy, która sama przygarnęła psa i podzieliła się ze mną wrażeniami. Okazało się, że mieszka ze szczeniaczkiem w niewielkiej kawalerce. Na tamtym etapie sama zastanawiałam się, czy na małym metrażu psu na pewno będzie wygodnie i czy będzie szczęśliwy. Od koleżanki usłyszałam, że nawet jeśli piesek jest przez jakiś czas w ciągu dnia sam w domu, ale to jest jego dom, leży na własnym posłaniu, w cieple, wśród znanych smaków i zapachów, a po tych kilku godzinach ma kochających ludzi, z którymi spędza resztę doby, to jest to chyba wystarczająco szczęśliwe życie.
W jaki sposób wybrałaś miejsce, z którego postanowiłaś wziąć pieska?
K.O.: Kiedy już zdecydowałam się na adopcję psa, zaczęłam orientować się, które organizacje działające na terenie Warszawy, gdzie mieszkam, zajmują się taką adopcją. W tym czasie Schronisko Na Paluchu zorganizowało akcję „Adoptuj Warszawiaka”. W ramach tego wydarzenia wolontariusze ze schroniska w konkretny dzień weekendu przyjeżdżali z kilkudziesięcioma psami, które szukały domów, do któregoś z publicznych parków. Można było wtedy przyjść, zapoznać się z pieskami, porozmawiać o nich z ich schroniskowymi opiekunami, zobaczyć je w innym środowisku niż ich boksy w schronisku. To bardzo przełamuje lody, zarówno u zwierząt, jak i u ludzi. Każdy piesek miał przygotowaną przez wolontariuszy „wizytówkę”, ze zdjęciem i najważniejszymi informacjami o sobie. Wizytówkę Niri do dziś noszę w portfelu.
Czemu zdecydowałaś się akurat na Niri?
K.O.: Przed dotarciem na tę akcję, przeglądałam informacje na temat piesków, które miały pojawić się w parku. Wśród tych ogłoszeń moją uwagę przykuła Niri, która wtedy jeszcze miała na imię Roxy. Ujęły mnie jej uszka, które skojarzyły mi się z uszami Zgredka z „Harry’ego Pottera”, zawadiacki wyraz pyszczka, a przy tym bardzo wrażliwe oczka, w których było widać strach. Poczułam, że chcę poznać właśnie tego pieska. Przed wydarzeniem umówiłam się z opiekującą się Niri wolontariuszką, że w czasie tej akcji będę chciała przejść się z nimi na spacer. Po dotarciu na miejsce, zobaczyłam ogrom piesków w czerwonych, schroniskowych chusteczkach, które skakały jedne po drugich. Gdy tylko podeszłam bliżej, od razu w tym kłębowisku merdających ogonków zobaczyłam małego, rudego liska, w którym rozpoznałam pieska ze zdjęcia. Zapytałam jego opiekunki, czy to ten piesek, o którego pytałam przez telefon. Okazało się, że tak. Przeszliśmy się na spacer i po nim upewniłam się, że chcę poznać Niri bliżej
Archiwum własne
To był początek drogi adopcyjnej psa. Jak to wygląda dalej? Z jakimi wyzwaniami należy się liczyć, chcąc wziąć psa ze schroniska?
K.O.: Decyzja o przygarnięciu pieska do swojego życia jest czymś absolutnie wspaniałym, ale też wymagającym. Myślę, że każdy, kto jest gotowy, by być opiekunem pieska, nie będzie miał problemu z przejściem przez całą procedurę adopcyjną. Ona jest dość wieloetapowa, ale to dobrze, bo my jako przyszli opiekunowie psa oraz pracownicy schroniska mamy czas na uważne przemyślenie i zweryfikowanie swoich wyobrażeń. U nas wyglądało to tak, że byliśmy trzy razy na spacerach preadpocyjnych z Niri. Każdy spacer odbywaliśmy z osobą z zespołu schroniska: najpierw z wolontariuszką, która najbliżej znała się z Niri, następnie z pracownikiem schroniska, który miał szerszy pogląd na pracę ze zwierzętami schroniskowymi oraz z behawiorystką współpracującą ze schroniskiem. Podczas spacerów mogłam prowadzić ją na smyczy, bawić się z nią, przyzwyczajać ją do siebie i dowiadywać się o niej jak najwięcej od moich rozmówców. Oprócz tego trzeba było wypełnić ankietę preadopcyjną, która liczyła 8-9 stron A4. Ta ankieta zmotywowała mnie do tego, żeby jeszcze raz zadać sobie różne pytania i zastanowić się nad kwestiami, których jeszcze nie zdążyłam wziąć pod uwagę. Trzeba było w niej określić szczegółowo m.in. ilość czasu, jaki planuję poświęcić dziennie na spacery, co zamierzam zrobić z psem, gdy zachoruję, albo będę chciała gdzieś wyjechać, co w przypadku, kiedy pies zacznie sprawiać problemy behawioralne, itd. Ankieta stanowi dla schroniska podstawę do rozważań, czy można brać pod uwagę daną osobę jako potencjalnego opiekuna psa.
Co dzieje się dalej, po pozytywnie zatwierdzonej ankiecie preadopcyjnej?
K.O.: Podpisuje się umowę adopcyjną ze schroniskiem. Dostałam mini-poradnik, w którym zebrano najważniejszą wiedzę o tym, jak postępować z psem po adopcji, czego się spodziewać, itp. Tuż po adopcji, w pierwszych dniach otrzymywałam sprawdzające naszą sytuację telefony ze schroniska. Miałam kontakt głównie z wolontariuszką, która wcześniej najwięcej opiekowała się Niri. Ponadto w ciągu pierwszych trzech miesięcy od adopcji miałam możliwość bezpłatnego skonsultowania się ze schroniskową behawiorystką.
Mówiłaś, że dużo rozmawiałaś z pracownikami schroniska podczas spacerów preadopcyjnych. Czy udało ci się poznać historię swojego psa?
K.O.: Historia Niri była znana pracownikom schroniska dość szczątkowo. To na pewno nieco trudniejsza sytuacja dla przyszłych opiekunów, bo nie dostają wielu informacji o psie. Ja wiedziałam tylko, że Niri miała około roku i że była już raz zwrócona z adopcji, a raczej odebrana z adopcji, ponieważ trafiła do domu, w którym była bardzo zaniedbywana i prawdopodobnie stosowano wobec niej jakiś rodzaj przemocy, co można było wywnioskować z jej różnych zachowań.
Czy pojawiły się u was jakieś sytuacje, które cię zaniepokoiły, czy musiałaś korzystać z pomocy behawiorysty?
K.O.: Nie wszystko da się przewidzieć. Często pieski mieszkające w schroniskach nie ujawniają w pełni swojego charakteru czy przebytych traum, a po zaaklimatyzowaniu się w nowym domu, mogą pokazywać cechy, których wcześniej nie przejawiały. W przypadku Niri okazało się, że jest dużo bardziej lękowym pieskiem niż mogło wynikać z jej wcześniejszego zachowania i czasem ten lęk maskuje nerwowymi zachowaniami. Uznałam, że potrzebuję w tej sprawie konsultacji i wsparcia, by nauczyć się na nie dobrze reagować. Najpierw zwróciłam się po pomoc do behawiorystki ze schroniska, a potem współpracowałam z behawiorystką, która przyjeżdżała do nas do mieszkania. Oswajanie lęków Niri trwało kilka miesięcy. W pierwszym etapie terapii wsparciem okazała się również farmakologia. Lekarze doradzili nam podawanie leków przeciwlękowych w niewielkich dawkach, które pomogły Niri wyciszyć to, co burzyło jej spokój. Dzięki temu wyciszeniu była w stanie bardziej się otworzyć i pracować behawioralnie
Archiwum własne
Archiwum własne
Jak wyglądały pierwsze dni u ciebie w domu, tuż po adopcji?
K.O.: To był prawdziwy rollercoaster, bo trzeba przeorganizować całe życie. Zaraz po adopcji warto dać pieskowi sporo przestrzeni. Nie ma co oczekiwać, że piesek od razu poczuje się jak u siebie i będzie bardzo kontaktowy. Mimo że byłam przepełniona radością i czułością, starałam się na początku nie być wobec Niri nadmiernie wylewna. Rozumiałam, że to dla niej kompletnie nowa sytuacja. Wszystko, co ją otaczało, było przecież obce, łącznie ze mną. Tych kilka spotkań wcześniej to z pewnością było dla niej za krótko i za mało, by zbudować więź pełną zaufania, zwłaszcza że była psem po przejściach. Dlatego kiedy w pierwszych dniach Niri zwijała się pod stołem w kuleczkę, nie wyciągałam jej stamtąd na siłę. Nie nakłaniałam jej, by koniecznie leżała na swoim posłaniu, pozwalałam na to, by samodzielnie eksplorowała przestrzeń, poznawała zapachy mieszkania, itd. Jednak za każdym razem, gdy ona sama podejmowała próbę kontaktu, czyli przychodziła do mnie, chciała być bliżej, reagowałam na to bardzo pozytywnie, co miało uświadomić jej, że bliskość ze mną jest bezpieczna i dobra. Tak wypracowała sobie rytuał, który ma miejsce do dziś, polegający na tym, że zwija się wokół stopy, kładzie na niej pyszczek, a czasem jeszcze obejmuje nogę łapką. Dziś już Niri jest wielkim przytulakiem. Okazało się też, że te pierwsze dni Niri w domu muszą być podporządkowane nauce czystości: czyli załatwianiu się na spacerach, nie w domu. Niri już po kilku dniach zrozumiała, o co chodzi. Kolejną ważną rzeczą było uświadomienie Niri, że kiedy znikam za drzwiami, nie znaczy, że znikam na zawsze. Najpierw ćwiczyliśmy w domu, potem wychodziłam na klatkę schodową, stopniowo wydłużając czas mojej nieobecności. Przy czym zostawiałam jej jakąś część garderoby, na której był mój zapach. Chodziło o przeciwdziałanie ewentualnemu lękowi separacyjnemu.
Czy na te pierwsze dni trzeba było wziąć urlop z pracy?
K.O.: Zupełnie świadomie podjęłam decyzję, że nie będę brać urlopu, co zawdzięczam rozmowie z pracownikami schroniska. Odradzali rzucać wszystko i przez pierwsze dni zajmować się wyłącznie psem. To decydujący okres dla schroniskowego pieska w nowym domu, dlatego od początku obie strony powinny wiedzieć, jak będzie wyglądał codzienny rytm życia. Jeśli w tych pierwszych dniach do psa dotrze informacja, że cały czas z nim jesteśmy, to potem, kiedy wrócimy do pracy, normalnych zajęć, będzie mu bardzo trudno zaakceptować, co się dzieje. Akurat u nas to przebiegło łagodnie, bo wzięłam Niri ze schroniska 2 maja, który był dla mnie dniem wolnym, potem było kolejne święto, 3 maja, ale już trzeciego dnia jej pobytu u mnie poszłam do pracy. Z tym, że wówczas pracowałam blisko domu i uzgodniłam z przełożoną, że w tych pierwszych dniach kilka razy będę mogła wpaść do domu, by sprawdzić, czy z Niri jest wszystko w porządku, wyprowadzić ją na krótki spacerek, itp
Archiwum własne
A dziś, będąc 4,5 roku po adopcji, jak wygląda wasze życie?
K.O.: Śmiało mogę powiedzieć, że panuje między nami harmonia. Myślę, że Niri jest szczęśliwym, spokojnym, bardzo kochającym pieskiem. Na pewno została w niej pewna nadwrażliwość na niektóre bodźce (np. dźwięki), ale ja wiedząc o tym, staram się nie narażać jej na rzeczy, których się boi. Nie ma mowy od dawna o jakichś trudnościach behawioralnych. Już na etapie tego początkowego wsparcia behawioralnego odkryłam, jak ogromną więź rodzi taki wspólny trening z psem i ile można się nauczyć o sobie nawzajem. Potem z zachowania pieska można czytać mnóstwo takich mikro-sygnałów i lepiej go rozumieć, lepiej reagować. Niri natomiast to dało duże poczucie bezpieczeństwa, zaufania i zdrowej pewności siebie. Do dzisiaj bardzo z tego czerpiemy. Nie zmieniłabym tej drogi.
…chyba nie muszę pytać, czy gdybyś miała powtórnie podejmować decyzję o adopcji, zrobiłabyś dokładnie to samo?
K.O.: Absolutnie niczego bym nie zmieniała. To dla mnie ogromnie wzruszające, widzieć Niri, która w pierwszym etapie życia przeszła trudne rzeczy, później mierzyła się lękami, była wycofanym pieskiem, a teraz jest totalnym przytulakiem i czerpie z życia pełnymi łapkami. Towarzyszy mi w wielu wyprawach, jeździ pociągiem, pływa kajakiem, a czasem nawet wybiera się ze mną na seans do psiolubnego kina. Niri jest bardzo przywiązana do mnie, ale też do osób z mojego otoczenia i widzę, jaka jest wobec nich ufna. Już nie boi się ludzi.
Czy pokusiłabyś się o doradzenie komuś, kto się zastanawia nad przyjęciem psa ze schroniska do domu, czy adoptować zwierzaka, czy nie?
K.O.: Jeśli ktoś się waha, to lepiej, żeby się nie decydował. To jest decyzja, która zaważy na losach żywej istoty. Jeżeli ktoś nie ma w sobie pewności, że jest gotowy przyjąć pieska pod swój dach i stawić czoło ewentualnym wyzwaniom, które się z tym wiążą, to niech to zostawi. Podkreślę jednak, że nie zawsze te wyzwania się pojawiają, ponieważ wśród moich znajomych sporo jest historii bardzo łatwych, bezproblemowych adopcji. Najważniejsze jest to, by była to odpowiedzialna, świadoma decyzja. Ewentualne wątpliwości warto sobie spisać, a potem porozmawiać z kimś i/lub poszukać informacji, które te wątpliwości pomogłyby rozwiać. Dopiero po rozwiązaniu tych kwestii, ruszyć do schroniska. Niestety, zwroty z adopcji się zdarzają, a dla psa to jest po prostu podwójna trauma. Trzeba rozumieć, że piesek będzie z nami na dobre i na złe, ale jestem absolutnie przekonana, że odpowiednia dawka cierpliwości i akceptacji jest w stanie zmienić psie życie, a potem też nasze. Taka miłość, jaka jest między pieskiem i człowiekiem, to piękne doświadczenie.
Oby takich ludzi i domów jak twój było dla schroniskowych piesków jak najwięcej! Dziękujemy za rozmowę.
Brak komentarzy
Nikt jeszcze nie dodał komentarza do tego artykułu.